W sumie nawet nie wiem jak zacząć ten wpis, po tak długiej nieobecności. Czerwiec minął mi pod znakiem wyjazdów i czasu spędzanego z rodzicami, którzy przyjechali do mnie na dłuższe odwiedziny. Zaniedbałam z tego powodu bloga, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Na dodatek wczoraj miałam małe święto. Otóż mój blog obchodził swoje pierwsze urodziny. Sama nie wiem, kiedy ten czas przeleciał. Z tej okazji pragnę podziękować moim czytelnikom za obecność. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie powiększy się Wasze grono. Przynajmniej ja mam zamiar dalej działać na blogu i dołożyć wszelkich starań, żeby ten blog był dla Was źródłem inspiracji i miejscem, gdzie możecie miło spędzać czas. :-) A w dzisiejszym wpisie chcę zaprezentować i pokrótce omówić kosmetycznych ulubieńców ostatnich dwóch miesięcy. Nazbierało się troszkę tych produktów, dlatego nie przedłużając zainteresowane osoby zapraszam do dalszej lektury.
Jeśli chodzi o makijaż oczu to w ostatnim czasie powróciłam do podwójnego cienia do powiek z Miss Sporty Studio Colour. Jest to świetny cień, bardzo dobrze napigmentowany, wydajny i tani jak barszcz. Kosztuje ok. 7-8 zł w Rossmanie. Posiadam wersję kolorystyczną o numerze 213 Sleek-looking, czyli złoto-brązowe duo z drobinkami. Odcienie idealnie ze sobą współgrają i łatwo ze sobą łączą. Można je stosować zarówno w makijażu dziennym, jak i wieczorowym. Bez okazji, jak i na okazję. Taki uniwersalny duet, który na powiece wytrzymuje z bazą cały dzień. Na dodatek jest to mój pierwszy cień w życiu (któryś z kolei) i do tej pory powracam do niego z wielkim entuzjazmem i radością. Co prawda delikatnie osypuje się, ale w niczym to nie przeszkadza. Nadmiar produktu zawsze można strzepnąć z pędzelka przed nałożeniem na powiekę. Poza tym niewielkie i lekkie opakowanie idealnie sprawdzi się w podróży. Polecam do wakacyjnej kosmetyczki, czy torebki.
Zawsze dobrym pomysłem na dopełnienie makijażu oka jest zrobienie kreski eyelinerem. Ogromne wrażenie zrobił na mnie ostatnio eyeliner L'Oreal Super Liner Perfect Slim. Używam go już trzy miesiące i nie mogę mu niczego zarzucić. Zwłaszcza, że jego wydajność zachwyca. Jest wygodny w użyciu, bardzo łatwo namalować nim ładną, intensywnie czarną kreskę. To taka głęboka czerń. Żadnych szarości, czy prześwitów. Jest niesamowicie trwały, kreska nie wymaga żadnych poprawek w ciągu dnia. Po tak długim okresie użytkowania nadal maluje z tą samą mocą i pigmentacją. Aplikator jest dobrze wyprofilowany, wyjątkowo długi i cienki przy końcówce, co dla mnie jest mega zaletą. Jak dla mnie jest to produkt idealny i mój faworyt wśród eyelinerów. Takie moje KWC w tej kategorii. Cena jednak nie jest mała, jak na pisak do kresek, więc warto zakupić go na promocji.
Czym byłby makijaż oczu bez dobrego tuszu do rzęs? Nie wiem jak Wy, ale nie wyobrażam sobie makijażu bez pomalowania rzęs maskarą. Zwłaszcza jeśli mamy uzyskać rzęsy niczym skrzydła motyla. Jest to trochę przesadzona obietnica, ale i tak tusz od L'Oreal False Lash Schmetterling Sculpt jest produktem godnym uwagi. Przyznam, że nie od razu go polubiłam. Najpierw był zachwyt nad efektem uzyskanym na rzęsach, a potem przeklinanie, że wodnista konsystencja tuszu skleja rzęsy przy kolejnych aplikacjach. Z drugiej strony przyczynił się do tego również brak mojej umiejętności w posługiwaniu się nietypową szczoteczką. A jest ona wyprofilowana, asymetryczna i silikonowa. Przypomina nieco swoim kształtem but. Nie jest to tusz dla początkujących i trzeba się go nauczyć obsługiwać. Szczoteczka została specalnie dopasowana do linii rzęs tak, aby chwycić każdą od kącika do kącika i rozciągnąć je w kierunku zewnętrznym. Zmieniłam swoje nastawienie do maskary dopiero kiedy tusz nieco 'wysechł'. Od razu przyjemniej się ją stosuję i można uzyskać spektakularny efekt. Ku mojemu zaskoczeniu naprawdę ładnie pokrywa wszystkie rzęsy i rozciąga, wydłuża każdą w kierunku zewnętrznego kącika oka. Ponadto ładnie je pogrubia. Gorzej z obiecanym podkręceniem. Przynajmniej na moich rzęsach go jakoś specjalnie nie widać. Tusz nie odbija się i nie osypuje. Ode mnie minus dostaje za rozmazywanie przy łzawiących oczach. Nawet nie wspominam wzruszenia na filmach. Efekt rozmazanej pandy przy tym gwarantowany. Dlatego mając go na rzęsach broń Boże nie płaczemy! ;-) Generalnie polecam!
Muszę Wam wspomnieć o genialnym trio róży z Catrice. Paletka do cieniowania Blush Artist zawiera trzy różne odcienie róży do policzków, w trzech wariantach do wyboru. Moja paletka ma numerek 030 Rock'n Rose. W każdej palecie znajdziecie róże o innym wykończeniu: satynowy mat, połyskujący i perłowy. Odcień perłowy idealnie sprawdzi się także w roli rozświetlacza o różowo-srebrnej poświacie. Róże na policzkach prezentują się niezwykle dziewczęco. Posiadają bardzo przyjemną aksamitną formułę, świetną pigmentację, ładnie się rozcierają i przede wszystkim są trwałe. Róże zamknięte są w zgrabnym, plastikowym, przezroczystym opakowaniu. Niestety nie jest on zbyt trwały i już widać, że napisy się z niego ścierają. I nie ważne, że należycie dbałam o produkt. Bardzo tego nie lubię w opakowaniach kosmetyków, ponieważ wygląda to bardzo nieestetycznie. Mimo to warto zainwestować w tą paletkę, ponieważ jest wydajna i posiada bardzo ładne kolory różów. Każda z Was dobierze sobie odcienie pod swój gust i koloryt skóry.
Na moich ustach w ostatnim czasie najczęściej gościły matowe pomadki w płynie. Naprzemiennie używałam pomadek z Rival de Loop MATT Finish Lip Colour w odcieniach 03 Candy Rose i 04 Sweet Berry oraz naszej rodzimej marki Wibo Million Dollar Lips o numerach 1 i 2. Zarówno te z RdeL, jak i Wibo zachwycają kolorem, pigmentacją oraz trwałością. Na wielkie uznanie zasługują jednak MDL, ponieważ bardzo zaskoczyły mnie swoją odpornością na ścieranie. Wytrzymują bez większego uszczerbku na ustach prawie cały dzień. Oczywiście pod warunkiem, że nie jemy w tym czasie posiłków, ponieważ podczas jedzenia siłą rzeczy leciutko się zetrą. Można to jednak szybciutko naprawić nakładając kolejną warstwę produktu. I o dziwo nie robi się żadna nieprzyjemna skorupa na ustach. Jestem pod ich mega wielkim wrażeniem. Zwłaszcza, że pomadka nie kosztuje wiele, bo 11,29 zł, więc zgodzicie się ze mną, że jest to przyjemna cena dla naszego portfela. A jakość jest po prostu genialna.
Drugim produktem Catrice wartym polecenia jest błyszczyk Luxury Lips. Jest to intensywnie pielęgnujący błyszczyk wzbogacony o kompleks olejku arganowego, jojoba i kamelii. Są do wyboru trzy odcienie, ale ja zdecydowałam się na wersję czerwoną 030 Revolution-berry Lips. Pozostawia on lekką, malinową poświatę na ustach i podbija ich naturalny koloryt. Ponadto nabłyszcza usta dając efekt ich powiększenia. Nawet kiedy zetrze się z naszych ust - pozostają one nadal miękkie i nawilżone. Jakbyśmy użyły wcześniej balsamu. Niestety jedną z obietnic producenta można między bajki włożyć, a mianowicie, błyszczyki są bezwonne, a miały owocowo pachnieć.
Poniżej przygotowałem dla Was swatche wszystkich kolorków prezentowanych pomadek i błyszczyka Catrice. A jeśli interesują Was pomadki z RdeL to szerzej omawiałam je już TUTAJ klik.
Kolejnym bardzo fajnym produktem w pielęgnacji ust jest odżywcza pomadka z peelingiem marki Sylveco. Jest to już kultowy kosmetyk w blogosferze. Pomadka zawiera naturalne drobinki ścierające w postaci brązowego cukru trzcinowego. Poza tym skład ma iście imponujący: olej sojowy, wosk pszczeli, olej z wiesiołka, cukier trzcinowy, lanolina, masło kakaowe, masło karite, betulina, wosk carnauba, olejek z gorzkich migdałów. Nie zawiera konserwantów. Potwierdzam, że wspaniale zmiękcza usta i pozwala pozbyć się suchych skórek. Na dodatek nie jest droga, bo kosztuje ok. 10 zł.
Do grona ulubieńców ostatnich miesięcy dołączył drobny gadżet w postaci aplikatora do stylizacji brwi. Należy on do limitowanki marki Essence o nazwie Little Eye Brow Monster. Jest bardzo fajny w użyciu. Dzięki pędzelkowi i szczoteczce oraz oczywiście odpowiedniemu cieniowi jestem w stanie stworzyć idealny makeup brwi. Bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałam się na jego zakup. Poza tym podoba mnie się jego design w postaci namalowanych brwi.
Jak na prawdziwą lakieromaniaczkę przystało będąc w czerwcu w Polsce nie mogłam przejść obojętnie wokół szafy Lovely i neonowych lakierów. Akurat natrafiłam na ich promocję, dlatego skusiłam się na zakup dwóch odcieni: zieleni oraz różu. Oba kolorki wyglądają świetnie na paznokciach, ale jeśli miałabym wybrać tylko jeden to polecam neonowy róż. Mimo wszystko prezentuje się lepiej. Lubię lakiery Lovely za duży wybór kolorów i rodzai lakierów, za jakość oraz cenę. Lakiery zazwyczaj nie pozostawiają prześwitów po pierwszej warstwie produktu i wytrzymują na dobrej bazie 3-4 dni bez uszczerbku.
W Polsce na jednej z wysepek w centrum handlowym zakupiłam także biały pyłek syrenki. Nie wiem z jakiej jest firmy, bo na opakowaniu nie ma żadnych napisów. Na promocji zapłaciłam za pojemniczek 5 zł. Wiem, że pyłek syrenki przeznaczony jest na sztuczne paznokcie albo hybrydy, ale ja stosuję go na zwykłym lakierze i podoba mnie się uzyskiwany efekt. Wiadomo, że to nie to samo, ale chciałam wypróbować pyłek w ten sposób.
Na samym końcu, piękne uwieńczenie - przecudowne orzeźwienie i genialny spray po opalaniu z dużą ilością aloesu i alatoniną Sun Ozon, który przynosi ulgę mojemu ciału po licznych obecnie kąpielach słonecznych. Ostatnio spaliłam sobie tyły nóg i ten spray przyniósł ogromne ukojenie mojej poparzenej skórze. Natychmiast po nałożeniu daje efekt cudownego chłodzenia. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Forma sprayu jest dla mnie dodatkowym atutem, chociaż z drugiej strony przy końcówce produktu mamy już problem z aplikacją resztek kosmetyku, ponieważ końcówka atomizera jest za krótka. Ale za taką niską cenę nie ma co narzekać. Jest naprawdę fajny i polecam go Wam nie tylko na letnie wojaże, ponieważ wspaniale nawilża i można go stosować nie tylko po plażingu. 😉
I to już wszystkie moje ulubione kosmetyki. A Was co zachwyciło ostatnio? Odkryłyście jakieś fajne i godne uwagi produkty?
Buziaki 😚
Nati
---------------------------------------------------------------------------------------
Miałam ten eyeliner i był całkiem fajny :)
OdpowiedzUsuńJa jestem z niego ogromnie zadowolona, ale odkryłam, że w internetowej perfumerii podrożał :-(
UsuńTe lakiery z Lovely się u mnie zupełnie nie sprawdziły, ale pomadki z Wibo uwielbiam. :)
OdpowiedzUsuńhttp://kittykwiaton.blogspot.com/
Wibo zadziwia i zachwyca :-) Te pomadki są boskie. Co do lakierów to na mojej płytce dają radę. Mam je już 5 dzień i tylko delikatnie odprysło mi na jednym paznokciu. To znak,że trzeba pomyśleć o nowym manicure;-) Pozdrawiam serdecznie
UsuńTen błyszczyk wygląda super, ostatnio kupiłam sobie w końcu tę pomadkę Sylveco, zobaczymy jak się u mnie sprawdzi:)
OdpowiedzUsuńSto lat:)
Bardzo dziękuję ;-) To konieczne daj znać jak się u Ciebie sprawdza. Pozdrawiam serdecznie :-)
UsuńJakie cudeńka :)
OdpowiedzUsuńW końcu ulubieńcy ;-) Pozdrawiam serdecznie
UsuńCiekawe zakupy :)
OdpowiedzUsuńPolecam wypróbować :-) Pozdrawiam serdecznie
UsuńPomadki maja bardzo fajne kolorki. :)
OdpowiedzUsuńTo prawda :-) Trwałość też jest świetna
UsuńCienie z Miss Sporty są bardzo fajne, zwłaszcza jak za taką cenę. ostatnio w rossmannie kupiłam sobie te poczwórne i jak dla mnie wyglądają super. <3
OdpowiedzUsuńTeż jestem z nich zadowolona. I mam do nich sentyment, bo to pierwsze cienie, które używałam w swoim życiu. Tych poczwórnych nie miałam, ale pewnie są tak samo dobre, jak pojedyncze i podwójne 😉
UsuńPozdrawiam serdecznie
Jest naprawdę fajny, polecam 😊
OdpowiedzUsuń