Lipiec już dawno za nami, a ja zdałam sobie sprawę, że ostatnich ulubieńców zakończyłam na maju. Stąd dzisiaj przychodzę do Was z kolejną dawką moich kosmetycznych odkryć. Troszkę się tego nazbierało, więc szybciutko nadrabiam zaległości i zapraszam Was do dalszej części wpisu.
Jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe to nie pokażę Wam za dużo. Moje uznanie zyskały w tym okresie aż dwa produkty.
Po pierwsze, Sweet Peach - brzoskwiniowa paletka cieni od Too Faced. To moja wielka miłość od pierwszego wejrzenia i użycia. Paleta ma przepiękną, ale dość ciepłą kolorystykę. Wiem, że nie każda kobieta lubuje się w takich tonach. Mnie jednak ona w pełni odpowiada. Cienie są mocno napigmentowane, łatwo się nimi pracuje. Blendowanie i rozcieranie ich to sama przyjemność. Pięknie się ze sobą łączą. I co najważniejsze z pomocą tej paletki można spokojnie stworzyć makijaż dzienny jak i wieczorowy. Ale więcej o paletce opowiem Wam w osobnej recenzji, która pojawi się niebawem na blogu. Tymczasem odsyłam Was do wpisu, gdzie prezentuje makijaż stworzony w pełni przy jej pomocy.
Drugim produktem kolorowym, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył jest znany pewnie nie jednej z Was tusz do rzęs z Lovely - Curling Pump Up Mascara. Dopiero niedawno trafił w moje ręce i muszę przyznać, że jestem w niemałym szoku, jak pięknie wydłuża, pogrubia i delikatnie podkręca moje rzęsy. A dodam, że moje rzęsiska są z natury proste i stan ich uniesienia nigdy nie trwa długo. Dla mnie wielkim plusem tej maskary jest także jej silikonowa szczoteczka. O wiele bardziej lubię taką formę aplikatora w tuszach, niż te z klasycznego włosia. Aplikator ma ,,bananowy" kształt, czyli jest delikatnie wygięty w łuk, co pozwala na precyzyjne dotarcie do każdej, nawet najmniejszej rzęsy. Nabiera także odpowiednią ilość produktu. Nie tworzy grudek, owadzich nóżek ani nie skleja rzęs. Nadaje im intensywnie czarny odcień. Poza tym nie zauważyłam żadnego osypywania się. Nie wytrzymuje jednak kontaktu z wodą (łzawiące oczy). Mimo to serdecznie polecam, bo za taką cenę żal nie wypróbować.
Teraz zrobimy sobie znacznie dłuższą pogadankę na temat kosmetyków pielęgnacyjnych. A zaczniemy od mojego bezapelacyjnego hitu - naturalnego kremu do rąk marki Yope. Jestem w nim zakochana po uszy. To jednocześnie najdroższy i najlepszy krem do rąk jaki kiedykolwiek miałam. Dorwałam go w Home&You za 29 zł/ 100 ml, ale słyszałam, że jest już w ogólnej sprzedaży np. w drogerii Rossmann. Zdecydowałam się na wersję o zapachu zielonej herbaty i mięty, która jest niesłychanie piękną kompozycją zapachową. Oczywiście o ile lubicie tego typu ziołowe zapaszki. Dla mnie pachnie przecudowne! Poza tym na wielkie uznanie zasługuje skład, ponieważ krem ten zawiera aż 98% składników pochodzenia naturalnego i o niskim stopniu przetworzenia oraz ogromną porcję olejków i ekstraktów roślinnych. Nie znajdziecie w nim także olei mineralnych, parabenów, peg-ów, silikonów czy sztucznych barwników. Brzmi świetnie, prawda? Ale teraz o najważniejszym - jak z działaniem? Zauważyłam, że moje ręce stały się gładsze, bardziej miękkie i co ważne fajnie nawilżone. Nie dokucza mi odczucie ich suchości. Dodatkowo przemawia za nim fakt, iż posiada leciutką konsystencję, która bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy na skórze. Dla mnie bomba! Widzicie zresztą jak bardzo go lubię, bo zużycie jest ogromne! Mam w planach zakupić nowe opakowania na zapas, jak tylko odwiedzę Polskę.
Drugi krem, który wzbudził mój zachwyt, to także produkt o naturalnym składzie, ale przeznaczony do twarzy. A właściwie głównie twarzy, gdyż można go użyć i w pielęgnacji całego ciała. Mam tutaj na myśli krem myWonderbalm od Miya Cosmetics. Czy jest tutaj ktoś, kto jeszcze nie słyszał o tych kremach? No właśnie. Wiedziona wielkimi zachwytami nad nimi w świecie kosmetycznym postanowiłam przekonać się na własnej skórze o jego cudownych właściwościach. Czy żałuję zakupu? Jak widać, ani troszkę. Nie wypowiem się na temat wszystkich czterech wersji tego kremu, ponieważ w użyciu obecnie mam tylko wersję z mango o nazwie Hello Yellow. (W zapasach czeka jeszcze I'm Coconut). I tylko jej dotyczy moja krótka recenzja. Hello Yellow uwodzi przede wszystkim nieziemskim zapachem tego egzotycznego owocu. Mogłabym go wąchać i wąchać! Cuuudowny! Oprócz zapachu podoba mi się także design i kolor opakowania - krem zamknięty jest w prostej żółtej tubce zamykanej na zatrzask. Kolor opakowania kojarzy mi się z wakacjami i słońcem, więc tym chętniej sięgam po niego latem. Moja skóra jest dzięki niemu idealnie nawilżona, cudownie miękka i gładka. Nie zapchał mnie, ani w żaden sposób nie podrażnił. Do tego opakowanie zawierające 75 ml produktu kosztuje niespełna 30 zł. Czego chcieć więcej?
Kolejnym produktem, który bardzo, ale to bardzo ułatwia mi życie, a właściwie zabieg manicure to preparat zabezpieczający skórki marki Cztery Pory Roku. Poleciła mi go jedna z obserwatorek mojego Instagrama (przy okazji zapraszam do obserwacji TUTAJ klik) i nie zawiodłam się. Jest to produkt typu peel of, który sprawił, że w końcu przestałam martwić się o zalanie skórek wokół paznokci podczas ich malowania. Wystarczy nanieść płyn na skórki, poczekać chwilę aż wyschnie, nanieść lakier na płytkę i później za pomocą np. piensety ściągnąć zabezpieczającą "maskę". Sprawdza się także przy manicurze hybrydowym, gdzie wystarczy na końcu przetrzeć palce cleanerem, by warstwa zabezpieczająca skórki odeszła. Dla mnie to hit! A kosztuje grosze. Jeśli masz problem z zalewaniem skórek to polecam sprawić sobie ten preparat. Od razu zabieg malowania pazurków staje się łatwiejszy i mniej nerwowy. A wiem, co mówię. 😊
W tych ulubieńcach nie mogło zabraknąć trzech produktów do włosów, które bardzo, ale to bardzo mnie oczarowały i od dłuższego czasu namiętnie je stosuję. Pierwszym z nich jest szampon do włosów z Isany. Jest to tegoroczna letnia edycja limitowana Around the World - Dalekie Tahiti, więc niestety za niedługo zniknie z półek sklepowych. A szkoda, bo moje włosy polubiły się z tym szamponem. Na szczęście zrobiłam sobie jego spory zapas. 😊 Szampon przeznaczony jest do wszystkich rodzajów włosów. Pachnie prześlicznie, słodko. Chociaż mnie urzeka wszystko co zawiera w sobie aromat kokosu. Tutaj jednak przeważa zapach egzotycznego litschi. Opakowanie tej limitowanki jest równie piękne. Buteleczka bardzo zachęca, jest wakacyjna, ma fajną kolorystykę i chcąc nie chcąc kojarzy się z wakacjami oraz latem.
Szampon dobrze się pieni, domywa włosy i ładnie je kondycjonuje. I co dla mnie ważne - moje włosy długo pozostają świeże, a mają tendencję do szybkiego przetłuszczania.
Drugi produkt to maska do włosów Kallos. Przetestowałam już kilka wariantów tych masek i mogę stwierdzić, że bardzo, ale to bardzo je lubię. A ostatnio zachwyciła mnie maska bananowa. Pachnie obłędnie i nie jest to chemiczny zapach. Faktycznie czuć zapach banana, którego aromat jeszcze przez kilka godzin utrzymuje się na moich włosach. Maska bardzo dobrze nawilża włosy, lekko je wygładza oraz sprawia, że stają się miękkie i miłe w dotyku. W żadnym razie ich nie obciąża! A do tego jest bardzo wydajna i tania jak barszcz. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że stała się moim numerem jeden spośród wszystkich dotychczasowych masek Kallos, które miałam okazję testować.
Na sam koniec pozostawiłam sobie perełkę w postaci Oleokremu marki Biovax, który bardzo dobrze wpłynął na moje włosy. Oleokrem to preparat, który dopełnia działanie odżywki lub maski, potęgując efekt upiększenia fryzury. To połączenie odżywczych, szlachetnych olejków z konsystencją kremu. Do kupienia są cztery ich rodzaje, a ja wybrałam wersję z diamentem, połączoną z olejkiem Babassu i Pequi. Po jego zastosowaniu moje włosy są dużo bardziej zdyscyplinowane, widocznie gładsze, przyjemnie miękkie i bardziej lśniące. Można go stosować zarówno na sucho, jak i na mokro. Ja wolę nakładać go na suche włosy, ponieważ minimalizuje wtedy ich puszenie się. Dodatkowo bardzo podoba mi się zapach, który utrzymuje się na włosach do kilku godzin po zastosowaniu.
Może używałyście któregoś z opisanych kosmetyków? Jeżeli tak, koniecznie napiszcie w komentarzu jak sprawdził się u Was.
Zajrzyjcie też na mój Instagram i Facebook. Zachęcam do obserwacji!
Buziaki 😘,
Nati
Ta paletka z Too Faced to moje marzenie muszę ją mieć <3
OdpowiedzUsuńMój blog
Warto. Na pewno będziesz z niej zadowolona :)
UsuńTej mascary jestem ciekawa, ale jakoś zawsze zapominam wrzucić do koszyka.
OdpowiedzUsuńTo może teraz o niej nie zapomnisz ;) Jest bardzo dobra, jak na ten przedział cenowy. Warto przetestować :)
UsuńLubię ten tusz z Lovely i uwielbiam maskę bananowa z Kallosa :) krem z Miya mnie kusi :) P.S. czym robisz zdjęcia?:)
OdpowiedzUsuńSamsungiem Galaxy A5 :)
UsuńFajni ulubiency mialam tylko odzywke z Biovax i byla dobra ale znam lepsze dla moich wlosow :D np. marki Guhl :D Z przyjemnoscia obserwuje <3
OdpowiedzUsuńZ Guhl miałam jedynie szampon bodajże cytrynowy. Był dobry, ale niczego mi nie urwał ;) hehe
UsuńDziękuję. Bardzo mi miło :) Zapraszam częściej!
Znam I lubię tusz I maske do włosów ciekawi mnie krem do twarzy
OdpowiedzUsuńDużo kobiet go sobie chwali, więc myślę, że warto przetestować ten krem z Miya :)
UsuńZdecydowanie paletka jest moja faworytka - to ku niej najczęściej się skłaniam gdy rano robię makijaż
OdpowiedzUsuńNie dziwi mnie to :) Sweet Peach jest świetna :D
UsuńZnam tusz Lovely, ale nie byłam z niego zadowolona.
OdpowiedzUsuńA co Ci w nim nie pasowało? :)
Usuńtez pokochalam Sweet peach<3
OdpowiedzUsuńSuper! :)
Usuńwszystkie produkty są naprawde świetne, wszystkie są warte polecenia:)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ;)
UsuńCiekawi mnie firma Yope.
OdpowiedzUsuńJak na razie miałam tylko ten krem, ale w pełni jestem z niego zadowolona. I nie wykluczam poznania innych kosmetyków tej marki ;)
Usuńtusz dobija u mnie dna, ale jest genialny :)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam! Bardzo go polubiłam i muszę kupić nowe opakowanie jak będę w Polsce :)
UsuńZarówno tusz jak i maskę Kallos bardzo lubię i często do nich wracam :) Kremy yope i miya z kolei mocno mnie kuszą i na pewno je wypróbuję :D
OdpowiedzUsuńWypróbuj koniecznie. Zawsze warto coś przetestować i wyrobić sobie swoje własne zdanie :D Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńMaskarę Lovely bardzo lubię, zawsze mam go w kosmetyczce, bo u mnie jest niezawodny :)
OdpowiedzUsuńTo super! U mnie też zagości ona na stałe :)
UsuńZnam jedynie tusz do rzęs z Lovely - lubię go, ale jak dla mnie troszkę za szybko wysycha ;) Jednak wolę te z Eveline ;)
OdpowiedzUsuńU mnie nic się z nim nie dzieje, a mam go już dość długo w użyciu :) Może warto go podratować Duralinem z Inglota? ;) Z kolei z Eveline nie miałam jeszcze żadnego tuszu do rzęs :)
UsuńCiekawa jestem marki Yope ;) Sweet Peach uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńKremy do rąk ma przecudowne <3 Reszty kosmetyków Yope nie znam, ale mam dużą ochotę ten stan zmienić ;)
UsuńOleokrem jest super :) Sama mam tę wersję, którą przedstawiłaś na zdjęciu i muszę przyznać, że spisuje się swietnie na moich włosach :)
OdpowiedzUsuńTa wersja jest super! Teraz ciekawią mnie pozostałe trzy ;)
UsuńJa wróciłam do stosowania oleokremów Biovaxa i jestem bardzo zadowolona. Widzę, że właśnie za tym tęskniły moje włosy, które znowu zaczęły się ładnie układać i końcówki są w lepszej kondycji ;)
OdpowiedzUsuńW moim przypadku to mój pierwszy kosmetyk tej firmy i jak na debiut to jestem bardzo zadowolona :D
UsuńMiya używam od jakiegoś czasu i jestem całkiem zadowolona. Zazwyczaj kupuję na https://www.showroom.pl/, bo w moim rossmanie to jakaś rzadkość. :/
OdpowiedzUsuń