Kolejny miesiąc za nami. Też macie wrażenie, że ten czas jakoś tak szybko leci? Lada chwila i nadejdą święta. Dacie wiarę, że zostały niespełna dwa miesiące? W Niemczech już można odczuć świąteczną gorączkę, wszędzie pełno ozdób i słodkości. Jak dla mnie to nieco za szybko z tym wszystkim szaleją, no ale cóż, nie o tym dzisiaj będziemy rozprawiać. Nadszedł koniec października, więc ochoczo przychodzę do Was z moimi ulubieńcami. Zwróćcie szczególnie uwagę na kolorówkę - w końcu w Rossmannie trwa teraz promocja -49%. ;-) Gotowe na faworytów października? To zapraszam do dalszej części posta.
Zacznę swoich ulubieńców od kosmetyków pielęgnacyjnych. Lista ich jest krótka, ale gwarantuję, że znajdują się na niej same perełki.
Playboy, Play it Wild, woda toaletowa, 30 ml
Playboy Play it Wild w przeuroczym flakoniku z motywem panterki to mój nowy zapach na jesienne dni. Kompozycja zapachowa to połączenie mandarynki, gruszki i neroli. Serce łączy kwiat mandarynki, akord pomarańczowej coli i rabarbar, podczas gdy bazę zbudowano z bursztynu, wanilii i jedwabistego fiołka. Zapach jest cudowny - bardzo kobiecy, kuszący, a zarazem zmysłowy i delikatny. Jest bardzo wyrazisty, z pazurem (panterka na opakowaniu to nie przypadek ;-)) i na pewno zwraca uwagę. Co do trwałości nie mam zastrzeżeń, zapach utrzymuje się na skórze kilka godzin. Jak tylko skończę tę buteleczkę to lecę do drogerii po nową!
J.S.Douglas Söhne, Body Cream, Aloe Vera & Feigenkaktus
Otrzymałam ten krem jakiś czas temu w prezencie od sąsiadki, ale dopiero niedawno po niego sięgnęłam. Muszę przyznać, że nadzwyczaj miło mnie zaskoczył. Jest to bardzo przyjemny krem do ciała z aloesem, olejkiem z awokado, wyciągiem z ogórka oraz opuncją figową. Zapach dla mnie niecodzienny, bardzo oryginalny, przez co początkowo miałam trudności z identyfikacją składników. A pachnie świeżo, ogórkowo i delikatnie chłodzi. Pozostawia tym samym długotrwałe uczucie świeżości na skórze. Silnie nawilża skórę i łagodzi podrażnienia. Krem szybko wsiąka i nie pozostawia tłustego filmu na powierzchni skóry, ale nieco opornie się rozprowadza. Nie należy przesadzać z ilością produktu, ponieważ tworzy się biała warstwa na skórze. Dodatkowy plus za minimalistyczne opakowanie i śliczny, miętowy kolor.
Ziaja, Sopot Spa, Peeling gommage wygładzający
Tak się nieszczęśliwie dla mnie złożyło, że mam bardzo wrażliwą skórę twarzy, z licznymi przebarwieniami na policzkach, dlatego powinnam unikać peelingów ziarnistych. Stąd moje zainteresowanie innym rodzajem peelingu, mianowicie enzymatycznym. Mój wybór padł na produkt z Ziaji, który już od pierwszego użycia stał się moim hitem. W składzie znajdziemy między innymi solankę sopocką, witaminę A, algi, papainę, hydro-retinol oraz olej canola. Efekt po zastosowaniu kosmetyku jest widoczny, ale subtelny. Moja cera jest delikatnie rozjaśniona, wygładzona i odświeżona. Peeling nie powoduje zaczerwienienia, ma lekką, kremową konsystencję, delikatny zapach i bardzo przyjemny dla oka błękitny kolor, który w kontakcie ze skórą staje się bezbarwny. Kosztuje ok. 10 zł i można go kupić w sklepie stacjonarnym Ziaja bądź aptece.
Alterra, Feuchtigkeits - Spülung Granatapfel & Aloe Vera
Jest to najlepsza odżywka do włosów jaką miałam do tej pory. Skusiła mnie do zakupu swoim pięknym zapachem. Nie mogłam oderwać nosa od niewielkiej buteleczki - po prostu coś wspaniałego. Odżywka składa się z kompozycji roślinnej z ekstraktem z aloesu, granatu i kwiatu akacji. Wielkie brawa uznania za skład, ponieważ produkt jest wolny od syntetycznych barwników, aromatów i konserwantów, nie posiada silikonów, parafiny i innych produktów naftowych. Ponadto jest produktem wegańskim. Moje włosy za jej sprawą stały się lśniące, łatwe w rozczesywaniu i przyjemne w dotyku. Warto wspomnieć, że nie obciaża, ani nie przetłuszcza włosów. Jestem w trakcie używania drugiej butelki i z chęcią w najbliższym czasie wypróbuję inne produkty z tej serii, nie tylko do włosów, ale też do ciała.
Sally Hansen, Cuticle Remover, żel do usuwania skórek
Preparat do usuwania skórek od Sally Hansen ma za zadanie rozpuścić i usunąć w 15 sekund stwardniałe skórki wokół paznokci. Jest to moje pierwsze opakowanie. Co o nim sądzę? Przyznam, że na początku podchodziłam do niego dość sceptycznie, nie wierzyłam, że jakiś żel usunie moje okropne skórki. A tu proszę, niespodzianka! Miło się zaskoczyłam. Od teraz usuwanie skórek to sama przyjemność i nie wyobrażam sobie powrócić do wycinania ich cążkami. W mojej ocenie jest to pozycja obowiązkowa dla fanek częstego malowania paznokci i krok w stronę idealnego manicure w domowym zaciszu. :-)
To na tyle jeśli chodzi o moich pielęgnacyjnych ulubieńców miesiąca. Nie było ich zbyt wiele. Rzecz ma się znacznie inaczej w kwestii kolorówki, bo bardzo dużo kosmetyków wywołało mój entuzjazm. W rankingu ulubieńców października zdecydowanie wiodą prym produkty Catrice.
Catrice, Liquid Camouflage, płynny korektor
Młodszy brat kultowego korektora Catrice Camouflage Cream. Nie ma chyba osoby, która by o nim nie słyszała. Podbił serca większości kosmetykomaniaczek na świecie, w tym także moje. Przyznam, że z ciekawością podeszłam do nowej, płynnej wersji słoiczkowego kamuflażu. Nowy korektor zamknięty jest w buteleczce z aplikatorem w formie pędzelka. Pędzelek ten ma gąbeczkową końcówkę właściwą dla błyszczyków. Nie ulega wątpliwości, że produktu z aplikatorem używa się znacznie przyjemniej, szybciej i bardziej higieniczne, ponieważ nie musimy brudzić rąk. Istotną zmianą obok rodzaju opakowania jest formuła - kosmetyk jest rzadszy, bardziej płynny i szybciej zastygający. Dobrze kryje, ładnie stapia się ze skórą pod oczami, nie wysusza, nie podrażnia i przede wszystkim nie podkreśla zmarszczek. Kolejnym plusem jest fakt, że jest wodoodporny. Kamuflaż w słoiczku nadal lubię, ale uważam, że nowa odsłona jest lepsza. Używam go codziennie i jestem niezmiernie zadowolona z efektów. Jedyny drobny minus to wydajność - szybko się go zużywa ;-)
Catrice, Even Skin Tone Beautifying Foundation, podkład upiększający
Pierwsze co rzuca się w oczy to piękne opakowanie. Podkład zamknięty jest w szklanej buteleczce z wygodną higieniczną pompką, która dozuje idealną ilość produktu na jedno użycie. Kosmetyk wygląda bardzo ekskluzywnie i sprawia wrażenie luksusowego z uwagi właśnie na matowe szkło i delikatne, srebrne akcenty. Podkład dostępny jest w czterech odcieniach. Jest więc w czym wybierać. Mój idealny kolor to drugi w kolejności - 010 Even Vanilla. Ma zdecydowanie żółte tony, dzięki czemu idealnie kryje zaczerwienienia, przebarwienia i inne niedoskonałości. Na dużą pochwałę zasługuje fakt, że zawiera filtr SPF 25 i nie ciemnieje na twarzy. Ponadto producent obiecuje, że po 8 tygodniach codziennego stosowania, podkład widocznie zmniejszy widoczność przebarwień. Stosuję go jednak znacznie krócej i póki co nie zauważyłam takiej redukcji. Mimo to uważam ten podkład za dobrą inwestycję. Ładnie się rozprowadza, subtelnie rozświetla skórę. Kryje całkiem dobrze, jest lekki pomimo gęstej konsystencji, przyjemnie pachnie, nie zapycha i ładnie matowi cerę. I uwaga! Idealny dla wszystkich bladzioszków, ponieważ gama kolorystyczna zaczyna się od naprawdę jaśniutkiego koloru.
Catrice, Chocolate Nudes, paleta cieni
Paletka, którą polubiłam od pierwszego użycia. Posiada sześć ciepłych odcieni brązu i nude – jak sama nazwa wskazuje są to cienie w tonacji czekolady. Odcienie bardzo mi się podobają, ponieważ lubię makijaż oczu w takiej kolorystyce. Znalazło się w niej miejsce dla satyny, matu i perły. Dodatkowym atutem paletki jest różnorodność cieni, co pozwoli nam stworzyć rozmaite wariacje w makijażu oczu. Opakowanie jest wykonane z plastiku i ma kształt prostokąta. Szkoda tylko, że producent nie pomyślał o dodaniu lusterka. Do palety mamy dołączony dwustronny aplikator - z jednej strony pędzelek, z drugiej gąbeczkę. Jest on bardzo dobry jakościowo i to właśnie z jego pomocą aplikuję cienie na powieki. Kolory są dobrze napigmentowane i trwałe, w moim przypadku utrzymują się cały dzień bez żadnej bazy pod spodem. Nie rolują się, ani nie ścierają. Paletka jest naprawdę godnym polecenia produktem wartym swojej ceny. W Niemczech zapłaciłam za nią 4,95 €. W Polsce jest to koszt ok. 24 zł. W mojej kolekcji znajdują się jeszcze trzy inne paletki z tej serii, ale w październiku zdecydowanie górowała Czekoladka. ;-)
Catrice, cień do powiek z kolekcji Sense of Simplicity
Kolejny cień, którego nie mogło zabraknąć w tym miesiącu w zestawieniu ulubieńców. Oczywiście mowa tutaj o cieniu z kolekcji limitowanej. Zdążyłam Wam bliżej o tych cieniach opowiedzieć prezentując limitkę Sense of Simplicity TUTAJ. Jednak moim zdecydowanym faworytem stał się cień o numerze C03 - Linda Evan-Grey-Lista. Jest to ciemny grafit z diamentowym połyskiem. Na powiece prezentuje się po prostu pięknie. Wytworności dodaje nam jego metaliczne wykończenie. Jestem niesłychanie zadowolona z jego zakupu, dlatego w październiku był częstym elementem mojego makijażu. Kto się nie skusił niech teraz żałuje ;-)
L'oreal, Volume Million Lashes So Couture, tusz do rzęs
Ilekroć czytałam pozytywne opinie w Internecie na temat tej maskary, za każdym razem chciałam ją kupić. I w końcu stało się. Przekonałam się na własnej skórze, czy wszystkie te zachwyty nad nią były słuszne. Nasuwa się pytanie: Czy istnieje tusz idealny? Wygląda na to, że tak. I jest nim właśnie Volume Million Lashes So Couture.
Maskara ma piękne, eleganckie opakowanie, które dobrze się zamyka. Nie ma więc obawy, że tusz nam wyschnie. Posiada silikonową, dobrze wyprofilowaną szczoteczkę, która łapie nawet najmniejsze rzęsy. Ten produkt naprawdę działa cuda i sprawia, że oczy stają się pięknie wyeksponowane. Efekt jaki daje jest zdumiewający - efektownie wydłużone i pogrubione rzęsy, bez sklejania, grudek i osypywania się. Co ważne nawet raz nie odbił się na mojej powiece. Normalnie szok! Dodatkowym umilaczem stosowania maskary jest jej piękny, słodki zapach. Stanowi to miły akcent przy porannym makijażu. Jedynym istotnym minusem kosmetyku jest jego wysoka cena, dlatego warto polować na promocję. Myślałam, że już żaden tusz nie pobije maskary Maybelline Lash Sensational, ale byłam w błędzie. Loreal jest bezbłędny. Kto go jeszcze nie zna... musi koniecznie poznać :)
Manhattan, 2 in 1 Perfect Teint Powder & Make up, puder
Ten puder to moje największe odkrycie i coś, z czym nigdy nie zamierzam się rozstać. Stosuję go od ponad roku. W tym miesiącu wyjątkowo często był w użyciu. Ma bardzo fajne pudełeczko z lusterkiem i szufladką na gąbeczkę. Można go stosować dwojako: nakładać wilgotną gąbeczką jako podkład lub tradycyjnie na sucho, jako puder. Ja używam go klasycznie, jako puder. Bardzo dobrze się go rozprowadza, co daje odczuwalne wrażenie aksamitnej, zadbanej skóry twarzy. Pozostawia na twarzy prawie niewidoczną warstewkę pudru, przy czym doskonale kryje niedoskonałości. To produkt bardzo wydajny. Jedno opakowanie starcza na około 3-4 miesiące regularnego stosowania. Ponadto dostępny jest szeroki wachlarz kolorystyczny kosmetyku, dlatego każda z nas jest w stanie dobrać odpowiedni odcień do swojej karnacji. Stosuję już czwarte opakowanie. Chyba już większej rekomendacji nie potrzeba. Polecam. ;-)
Manhattan, Eyemazing Liner, Eyeliner we flamastrze
Niedawno zainwestowałam w żelowy eyeliner z Maybelline Lasting Drama Gel Liner. Niestety jeśli chodzi o moje umiejętności posługiwania się nim, to na tą chwilę kreski wychodzą mi bardzo niezdarnie. A właściwie to nie wychodzą ;-) Dopóki nie nauczę się malować nim ładnych kresek nie będzie w stanie zdeklasować eyelinera w pisaku. To zdecydowanie mój ulubiony eyeliner do robienia kresek, który stanowi idealne wykończenie każdego makijażu. Używam go od kilku lat i bardzo go lubię. Jest łatwy w użyciu i pozwala stworzyć idealną, precyzyjną kreskę. Przez jego twardą końcówkę w łatwy sposób narysujemy bardzo cieńką kreseczkę. Ponadto końcówka pisaka nie rozwarstwia się, co jest dodatkową zaletą. Mam odcień głębokiej, dobrze nasyconej czerni. Eyeliner trzyma się na powiece cały dzień i kolor nie płowieje, nie spływa, ani się nie rozmazuje. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to wydajność. Dość szybko potrafi się wypisać. Ale jeśli jesteś osobą początkującą ten kosmetyk będzie w sam raz nadawał się do rozpoczęcia przygody z malowaniem.
Essence, Soo Glow! Cream to Powder Highlighter, rozświetlacz w kremie
Rozświetlaczy używam od niedawna. Mam ich w moich zbiorach najmniej, dlatego skusiłam się na zakup dwóch od Essence z serii Soo Glow!. Zwłaszcza, że znalazłam je w koszu z przecenami za 0,95 €. Inwestycja życia! ;-) Do wyboru mamy dwa odcienie – złoty 10 Look On the Bright Side i różowy 20 Bright Up Your Life.
Gdybym miała wybrać spośród nich ulubieńca to zdecydowanie stawiam na odcień złota.
Rozświetlacz zamknięty jest w plastikowym opakowaniu, dość charakterystycznym dla marki i ma 4 g pojemności. Jest to rozświetlacz o kremowej, dość tłustej konsystencji, jednakże po rozprowadzeniu staje się bardziej pudrowy, suchy. Radzę jednak rozcierać go w miarę szybko, żeby nie zastygł na skórze przed połączeniem się z nią, bo wtedy efekt nie jest ładny. Należy na niego uważać, gdyż jest mocno napigmentowany i łatwo zrobić sobie nim krzywdę. Odpowiednio nałożony daje przepiękny efekt tafli, czyli mokrej, nawilżonej skóry. Czego chcieć więcej? :-)
Essence, Liquid Lipstick, szminka w płynie
Dla mnie to prawdziwy hit! Zwłaszcza, że moja fascynacja szminkami rozpoczęła się stosunkowo niedawno. Jeszcze jakiś czas temu nie lubiłam malować ust. Jakoś źle czułam się ze szminką na ustach. Moje podejście zmieniło się właśnie za sprawą tych pomadek i polubiłam akcentować ten element twarzy. Opakowanie błyszczyka jest bardzo ładne, wzorowane na kultowych Bourjois Velvet Matte. Jednak pomadki nie są matowe. Te od Essence posiadają innowacyjną formułę, która zapewnia krycie pomadki oraz połysk błyszczyka. Kolory są intensywne, wyraziste i zachwycają pigmentacją. Wystarczy jedno pociągnięcie, by idealnie pokryć skórę ust. Można dokładać warstwy, ale już pierwsza daje naprawdę fajne krycie. Szminka posiada wygodny w użyciu aplikator w postaci spłaszczonej z obu stron pacynki.
Pomadka w Niemczech dostępna jest w sześciu odcieniach: 01 colour party, 02 beauty secret, 03 almost real, 04 show off!, 05 peach party i 06 make a statement. W Polsce, z tego co widzę na stronie internetowej Essence, są dostępne tylko cztery kolory. Szczególnie do gustu przypadła mi pomadka o numerze 04. ;-)
Rival de Loop Young, Matt Pencil, szminka w kredce
CUDOWNY ODCIEŃ! Od dawna szukałam takiego koloru pomadki. Jest to intensywny odcień różu, niemalże rażący. Ma numerem 03, a nazywa się sweet sixteen. Szminka RdeL daje piękne matowe wykończenie, a zamknięta jest w formie grubej kredki. Szkoda jedynie, że trzeba ją będzie temperować, ponieważ nie jest wysuwana. Co do konsystencji kredki to nie jest ani za miękka, ani za twarda. Nie lepi się i jest dobrze napigmentowana. Do wyboru mamy pięć kolorów: 01 red carpet, 02 soft touch, 03 sweet sixteen, 04 very berry i 05 pure beauty. Mam oprócz cudownej słodkiej szesnastki jeszcze odcień 02 soft touch - coś na pograniczu brzoskwini i różu. Jeśli będziecie miały okazję odwiedzić kiedyś niemieckiego Rossmanna to koniecznie polecam w te sztyfty się zaopatrzyć. Cena regularna to 1,99 €.
Essence, Lipliner, 13 Transparent, transparentna konturówka do ust
Poruszając temat szminek nie mogę nie wspomnieć o nieodzownym ich elemencie - konturówce do ust. Mam kilka kolorów, ale moją ulubioną została bezapelacyjnie ta o numerze 13. Jest to konturówka uniwersalna. Co prawda zabarwienie kredki wygląda na biel, ale na wargach jest całkowicie bezbarwna. Dzięki temu pasuje do każdego koloru pomadki i za jej sprawą kosmetyki do ust nie wychodzą poza ich kontury. Konturówka także przedłuży trwałość każdego nałożonego na nią produktu. Ma kremową konsystencję, nie rozmazuje się i utrzymuje wyjątkowo długo. Jest ona hitem blogosfery i wcale mnie to nie dziwi. A teraz także i moim. Polecam! :-)
Przedstawiając ulubieńców października muszę również wspomnieć o przydatnych akcesoriach kosmetycznych i pielęgnacyjnych. Co tym razem mnie zachwyciło?
Tangle Teezer, Original, szczotka do włosów
Nie ukrywam, że byłam ciekawa tej szczotki. Na każdym kroku w blogosferze napotykałam masę zachwytów nad nią. Już jakiś czas temu kupiłam szczotkę wzorowaną na Tangle Teezer w niemieckiej Madonnie. Dobrze rozczesuje włosy, pomimo że jest podróbką. Zastanawiałam się, jaka byłaby różnica między tą, a oryginałem. Początkowo żadna, nie wliczając dłuższych ząbków. Istotną różnicę można poczuć dopiero przy rozczesywaniu włosów na mokro. Tangle Teezer nie ma sobie równych. Nie ciągnie włosów, bezproblemowo i bezboleśnie rozczesuje kołtuny. Rozczesywanie nigdy wcześniej nie było tak przyjemne. Nie przeszkadza mi nawet to, że szczotka nie posiada rączki. Dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się. Wybrałam klasyczny, czarny kolor, chociaż z chęcią przegarnęłabym jeszcze jakiś inny. Kto wie, może za jakiś czas pokuszę się o wersję kompaktową.
For Your Beauty, Profesjonalny aplikator do podkładu
To moja pierwsza gąbeczka tego typu. Do niedawna nakładałam podkład palcami, dlatego postanowiłam zakupić i wypróbować popularne jajeczko. Jest ładne, różowe, dość miękkie i plastyczne. Po namoczeniu zwiększa swoją objętość. Aplikator posiada zaokrągloną końcówkę, która służy do nanoszenia podkładu na dużą powierzchnię twarzy, zaś spiczasta strona jajeczka idealnie sprawdzi się do użycia w trudno dostępnych miejscach np. pod oczy. Fluid nakłada się sprawnie. Jajeczko nie pozostawia smug i zapewnia efekt nieskazitelnej cery. Od czasu gdy zaczęłam używać gąbki poranne nakładanie podkładu stało się szybkie, łatwe i przyjemne. Już nie muszę się martwić o efekt maski na twarzy. Cena jest bardzo przystępna. Jajeczko kosztowało 2,49 €, więc w porównaniu do ceny Beauty Blendera jest bardzo tanie. Dlatego moim zdaniem nie warto wydawać ponad 60 zł na BB, skoro mamy dobrą gąbeczkę w niskiej cenie. Polecam wypróbować i samemu się przekonać.
For Your Beauty, Silikonowa myjka masująco-peelingująca
Na zakończenie wspomnę jeszcze o mojej ukochanej silikonowej myjce. Dzięki niej mam zapewnione oczyszczenie i masaż twarzy w jednym. Dawno już nie trafił w moje ręce tak fajny i uniwersalny gadżet. Jeśli jesteście ciekawe, do czego jeszcze myjka może się przydać koniecznie poczytaj mój ostatni post TUTAJ.
I to wszystko na dzisiaj. Dajcie znać, czy miałyście okazję używać któregoś z tych produktów. I jakie kosmetyki Was zachwyciły w tym miesiącu.
Pozdrawiam serdecznie,
Nati Strokosz
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Koniecznie odwiedź mnie na Instagramie. Tam dzieje się więcej. Zapraszam!
Hehe, kupiłam sobie w zeszłym tygodniu te same perfumy :) są śliczne, a flakonik idealny do torebki :)
OdpowiedzUsuńZgodzę się - do torebki w sam raz :-) a zapach śliczny, więc gratuluję wyboru :-)
UsuńPozdrawiam gorąco :-)
Niestety z całej listy miałam tylko szczotkę TT, którą wymieniłam na Ikoo, moją nową miłość, o której ostatnio pisałam i wciąż podtrzymuję opinię, że jest lepsza od TT :) Na pewno marzy mi się kamuflaż z Catrice i mam nadzieję, że kiedyś będzie mój :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję :)
Ooo nie słyszałam wcześniej o tej szczotce. Teraz mnie zaintrygowałaś, aż muszę obczaić co to za gadżet ;-) kamuflaż z ręką na sercu polecam - nie pożałujesz zakupu. :-)
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam :-)
Z prezentowanej przez Ciebie kolorówki mam eyeliner i korektor w płynie. Oba produkty sobie chwalę. Produkty Alterry także są świetne. Miałam całą serię: szampon, odżywkę i kurację. Zapach granatu wspaniały! Mogłabym wąchać i wąchać ;) Ciekawi mnie ten podkład Catrice. Używałam do tej pory tylko fluid w musie tej firmy, byłam z niego zadowolona, ale nie ukrywam, że lepiej używa się te z pompką. Chyba się skuszę na Even Skin Tone. Co do moich ulubieńców to urzekł mnie ostatnio balsam do rąk z ekstraktem z kwiatów wiśni i róży firmy Wellness & Beauty i paletka cieni Essence All about Bronze :)
OdpowiedzUsuńTeż kiedyś miałam ten podkład w musie, był dobry, ale nie lubiłam go aplikować palcami, bo zawsze mi wchodził pod paznokcie. Mało to przyjemne i higieniczne. Zdecydowanie wolę podkłady w buteleczkach z pompką :-) co do paletek cieni od Essence to znam, mam w swoich zbiorach cztery, ale akurat nie All About Bronze. Przyjemne cienie w niskiej cenie ;-) a krem Wellness & Beauty mam na swojej Wish liście i planuję go kupić w najbliższej przyszłości. Tyle osób go chwali, że koniecznie muszę się przekonać czy faktycznie taki super :-)
UsuńBuziaki kochana :-)
Też uwielbiam tusz Loreala, a co do szczoteczki przymierzam się do zakupu, ale Foreo z Douglasa :)
OdpowiedzUsuńNie miałam Foreo, więc nie wypowiem się o jej skuteczności, ale słyszałam od koleżanki Madzi, że u niej nie sprawdza się w walce z zaskórnikami.
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Uwielbiam ten tusz z Loreala. Jest boski, a to co robi z rzęsami - po prostu WOW! :) chociaż ciekawi mnie teraz zielona wersja i chyba pokuszę się i kupię ją na promocji w Rossmannie. Pod warunkiem, że się do niej dopcham zanim wykupią :P i bardzo ciekawi mnie ten rozświetlacz do twarzy z Essence, bo bardzo ładnie się prezentuje. I znowu nici z mojego postanowienia nie kupowania już kosmetyków, mam za słabą silną wolę ;)
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała wypróbować Feline, chociaż u mnie w Niemczech nazywa się Katzenblick. Mam okazję do końca tygodnia kupić ją 30% taniej, ale nie wiem czy dam radę pojechać do Rossmanna. Trochę byłoby szkoda nie skorzystać z tej promocji, ale też tragedia się nie stanie jeśli nie kupię :-) daj znać, czy Tobie uda się ją dorwać ;-) a rozświetlacze są naprawdę świetne.
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)
It's wonderful that you are getting ideas from
OdpowiedzUsuńthis post as well as from our discussion made here.
My webpage: The Walking Dead Road to Survival Cheats
Ja puder Manhattanu mam w wersji Beige i już zakupiłam drugie opakowanie, chyba nigdy nie zamienię tego pudru na inny. Jest po prostu genialny i został moją wielką miłością kosmetyczną. :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się. Ten puder jest wspaniały. Póki co mój numer 1 ;-)
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Ile dóbr ! <3
OdpowiedzUsuńZnam tylko tangle teezer, który niestety moje włosy puszy i elektryzuje :<
To szkoda, bo na moje włosy o dziwo działa zbawiennie ;-)
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)